niedziela, 1 stycznia 2017

15 na 20, czyli 15 lat w fandomie i 20 lat z RPG - część pierwsza

Rok 2016 minął dość szybko. Nie był to zbyt dobry rok, choć też nie jakiś tragiczny dla mnie (jednak strata lucka i ponad 80 dni choroby przechyla szalę na Ciemną Stronę Mocy). Mógłbym zrobić podsumowanie roku, ale zainspirowany wpisem Sejiego o latach spędzonych w fandomie postanowiłem sam takowy wpis popełnić. Będzie on na miejscu, zwłaszcza, że w 2016 roku minęło 20 lat odkąd zacząłem grać w gry fabularne oraz 15 od pierwszych kroków w fandomie. Będzie trochę emocjonalnie i bardzo osobiście - aby nie było, że nie ostrzegałem.


Fascynacja fantastyką istniała u mnie praktycznie od zawsze. Gdy tylko nauczyłem się czytać pochłaniałem tony stron książek - głównie fantasy i urban fantasy. Sci-Fi było dla mnie obce, choć seans Star Wars na pirackim nagraniu VHS po angielsku w '88 na kilka lat przyprawił mnie o koszmary. Potem oczywiście były komiksy i mnóstwo gier planszowych - głównie "Magiczny Miecz", "Magia i Miecz" oraz będące w mym posiadaniu "Obcy" i "Robin Hood". 

Mój egzemplarz gry planszowej "Robin Hood" po latach

W tym czasie, około 1995-1996 r., trafiłem na kilka tygodni do szpitala gdzie wykryto u mnie guza w rdzeniu kręgowym co doprowadziło do zaniku mięśni, spadku własnej wartości i kilku nerwic. Niby nic znaczącego, ale miało to duży wpływ na to, że bliżej mi było później do fantastów niż otaczających mnie imprezowiczów. Do sprawy wrócę dalej.


Po powrocie ze szpitala już co nieco wiedziałem o istnieniu takich cudeniek jak gry bitewne, Warhammer i M:tG. Wszystko dzięki artykule w popularnym piśmie (Poradnik Domowy czy inna Tina), które moja mama kupowała. Do tego doszło przyniesienie przez kolegę z klasy do szkoły gry fabularnej "Śródziemie". Miałem też okazję dzięki niemu odwiedzić rzeszowski sklep growy Garou - miałem mu kupić na klasowe mikołajki booster do M:tG. Dość rzec, że byłem przerażony tymi dziwnymi ludźmi, którzy byli mili dla obcego młodego chłopaka nie potrafiącego nawet prawidłowo wymówić słów "Magic: the Gathering".  ;)

Ów egzemplarz "Śródziemia" kolegi, który teraz należy do mnie

Następnie wszystko potoczyło się błyskawicznie. W erpegach zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie mogąc sobie pozwolić na kupno podręcznika, wydając sporą część posiadanych funduszy skserowałem kilka tabelek z MERP-a i opierając się na tłumaczeniach kolegi zacząłem prowadzić własne przygody, luźno oparte o mity arturiańskie. 

W tym miejscu RPG stało się dla mnie idealną odskocznią od problemów zdrowotnych, szkolnych i domowych. Tych kilka godzin w tygodniu było wszystkim co utrzymywało mnie przy zdrowych zmysłach. W międzyczasie do mych rąk trafiło kilka numerów czasopisma "MiM" - poczytałem o Świecie Mroku, Cyberpunku i Dzikich Polach. Wiedziałem, że jest to to co chcę robić w życiu.


W liceum granie okazało się jeszcze prostsze - w klasie znalazłem chętnych czujących temat. Na rynku pojawił się "Wiedźmin: Gra Wyobraźni". Jej wersję podstawową (quickstart) kupiłem m.in. za pieniądze przeznaczone wyjście z klasą do teatru. Zaczęliśmy grywać dwa razy w tygodniu aż do końca liceum. Zwłaszcza gdy pojawiła się wersja pełna W:GW. Mieliśmy sojuszników w postaci rodziców, którzy byli zadowoleni wiedząc gdzie i co robimy oraz kilku nauczycieli.

Stroniłem jeszcze wtedy od fandomu. Internety widywałem rzadko, głównie w kawiarenkach internetowych, a serwisy i fora jak np. Poltergeist były dla mnie pełne napuszonych bubków. Pierwsze polterowe konto przestałem używać gdy po zadaniu kilku pytań dotyczących RPG otrzymałem odpowiedź, że jestem za młody by grać. Na szczęście inne serwisy były bardziej user-friendly i zacząłem z nich intensywnie, na miarę dostępu do Sieci, korzystać.

W ówczesnych latach w Rzeszowie odbywały się Fantastykony. Pamiętam jak dziś - po lekcjach z kolegą współgraczem widzimy plakat Fantastykonu. Nasza reakcja dziś wydaje się śmieszna, gdy stwierdziliśmy, że nigdy nie wydamy 15 zł by wejść gdzieś gdzie można pograć, skoro możemy grać za darmo w domu. Jeszcze w Sieci można znaleźć wywiady z jednym z organizatorów - Tomaszem "Matrixem" Krupą (pierwszy, drugi).

Pewnie ta sytuacja miałaby miejsce dłużej gdyby nie potrzeba podzielenia się problemami młodego MG z innymi. Był rok 2003. Tak się dziwnie złożyło, że akurat powstawał R-kon, nowy konwent w Rzeszowie, organizowany przez Podkarpackie Stowarzyszenie Miłośników Fantastyki "Reanimator". Przestraszony i skołowany postanowiłem zajrzeć w połowie marca do Szkoły Podstawowej nr 12 na ową imprezę, choćby na jeden dzień. Miałem jedną przewagę nad innymi - byłem już w posiadaniu nowo wydanej "Neuroshimy". Pozwoliło mi to łatwiej zagadywać do ludzi. Nagle jeden dzień spontanicznej wizyty przerodził się w trzydniowy bezsenny maraton sesji (m.in. "Wampir: Maskarada") i rozmów z nowo poznanymi geekami. Nikt się nie pytał czemu nie ruszam lewą ręką, nikt nie śmiał się, że jestem gruby... byłem wśród swoich.

W owym czasie jeszcze nie miałem nicka. Przedstawiałem się jako Kuba. Nie mogłem użyć ksywki ze szkoły, bo nie miałem żadnej, która by mnie nie obrażała. Potrzeba było roku by moi gracze zdrobnili imię mojej postaci - z Arathorna zrobił się Arathi i tak już zostało. 

Na jesieni 2003 roku jeden z orgów R-konu, Marek "Mort" Kisała, miał praktyki studenckie w naszej klasie. Zacząłem się wciągać w fantastykę. Już wtedy miałem zamówione w sklepie Nostromo podręczniki do "Zew Cthulhu". Za namową Morta nie odebrałem paczki, która już wtedy była opóźniona o 3 miesiące i przeznaczone nań pieniądze wydałem na wyjazd do Krakowa na konwent "Imladris". Nomen omen awizo na paczkę leżało w skrzynce w momencie, gdy wychodziłem na pociąg. :)

"Imladris" był ciężkim konwentem dla mnie. Taka ilość nieznanych mi osób przyprawiała mnie o zawrót głowy. Bałem się zagadać do kogokolwiek. I tu z pomocą z pomocą przyszedł erpeg. Niejako po drodze na konwent odwiedziłem tamtejszy Empik, gdzie znalazłem podręcznik do gry "Cyberpunk 2020". Siedzącego w kącie, samego i czytającego ową grę zauważył mnie lucek. Zaproponował sesję konwentową. Znów odzyskałem kilka punktów poczytalności. Z "Imladrisu" wracałem już nieco bardziej ogarnięty fandomowo.

Sfatygowana legitymacja PSMF "Reanimator" z 2007 r.

Wkrótce zakupiłem "Wampira: Maskaradę", zacząłem grać z nowymi graczami i jakoś częściej zacząłem się pojawiać na fantastycznych imprezach  w Rzeszowie. W okolicach stycznia 2004 roku zostałem zaproszony na spotkanie organizacyjne kolejnego R-konu. Zaczęło się moje konwentowe życie... o którym będzie w następnej części (jak i o RKF-ie, byciu redaktorem, orgiem, a obecnie sędzią ENnies).


7 komentarzy:

  1. Dałeś się namówić Mortowi na przehandlowanie ZC za Imladris? ;)

    Fajnie, że mieliście w Rzeszowie sklep z grami. W Zamościu była jedna księgarnia, gdzie przez jakiś czas były podręczniki wydawane przez ISA. I nic więcej. Potem w sklepie modelarskim pojawiły się MTG i figurki do WFB. I chyba na tym pewnie stanęło - nie wiem, dawno nie sprawdzałem, czy coś się nowego otworzyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie gdyby nie 3 miechy czekania na paczkę to bym ją odebrał. A tak to odwiedziłem Imladris.

      Usuń
  2. Seji, w Zamościu od dawna już nie ma ani jednej księgarni/sklepu, w której uświadczyłbyś choćby jeden podręcznik do czegokolwiek :). Niestety pod tym względem Zamość jest w czarnej dupie - wiem, bo od czasu do czasu przejdę się po nich i sprawdzam czy gdzieś coś przypadkiem się nie ukazało. Zamojski Empik owszem całkiem bogaty w książkową fantastykę, komiksy i planszówki, ale erpegów niestety brak :(. Zostają niestety zakupy przez internet, bo i na ZSZeFie ostatnio nie pojawiają się stoiska sprzedające RPG. Eliandir.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za info. Szkoda, ale może coś się jeszcze zmieni. Swoją drogą, muszę się na ZSzeF kiedyś wybrać, tylko ciągle zapominam. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Seji oprócz w/w Garou była jeszcze filia krakowskiej Szeherezady. Przetrwała kilka lat dłużej - do około 2007-2008.

      Usuń
  4. Bardzo osobisty wpis. Ciekawie poczytać przypadek, w którym RPG komuś dało coś więcej niż tylko frajdę.

    OdpowiedzUsuń